Wakacje w Wietnamie

Phu Quoc…Ech… Pierwszy nas wyjazd tak daleko i w środku polskiej zimy… Długi, wyczerpujący lot, różnica czasu no i temperatura…. Na miejscu pow. 30 stopni. Wilgotność dość duża ale ja jednak kocham ciepełko… I moczenie dupki w ciepłej słonej wodzie… Intensywne pierwsze 4 dni, zwiedzanie wyspy, ferma pereł, pieprzu, wytwórnia jedwabiu, wysepki sąsiadujące, zapierająca dech kolejka, zoo safari, park rozrywki z cudownym akwarium, podróbka Wenecji, miasto widmo, przesympatyczni ludzie, smaczne jedzenie, egzotyczne przyprawy, palmy, kokosy, mango… Spodobało nam się , już myślimy o kolejnym wyjeździe za rok…. Tajlandia tym razem? Między nami było różnie, czasem trudno, czasem warcząco ale daliśmy radę…

A dziś zima za oknem, długi czekające na moją interwencję i brak chęci na zapał do pracy…

Oby do czerwca i kolejnego urlopu…

Miłość…

Mam w pracy na biurku zdjęcie Tomasza. I często łapię się na tym,że siedzę, patrzę na Niego i się uśmiecham. Zdjęcie jest czarno-białe z naszego ślubu. A Tomek ma na twarzy ten ukochany przeze mnie uśmiech i to spojrzenie, które uwielbiam… I to uczucie, które mnie wtedy ogarnia jest miłością w czystej postaci. I to jest pierwszy raz w historii wszystkich moich związków, kiedy czuję tą miłość w taki sposób. Wypełniającą mnie ciepłem, tkliwością, czułością i tęsknotą… I mimo naszej tegorocznej piątej rocznicy ślubu wciąż zadziwia mnie ona niezmiennie. Że ją mam, że zasłużyłam, że doczekałam się… Jeszcze teraz mamy swój nowy piękny dom, kochanego psa, ręce splecione podczas spacerów, dotyk delikatny przez sen, seks… wspólnotę, troskę, spokój… choć oczywiście wściekłe awantury, bluzgi i wszystko to, co wynika z naszych temperamentów też… jestem głęboko wdzięczna….

Droga do nikąd…

to nie tak kochany Synku, że nie kochałam Twojego Ojca… kochaliśmy się… jak wariaty kiedyś… zabrakło nam tej miłości albo raczej była kompletnie szczeniacka i nie dojrzała z nami… była taka na jaką wtedy było nas stać…a potem… zabrakło w niej cierpliwości i kompromisu, chęci do ustąpienia, pojawiła się za to zaciętość i chęć zemsty…. poza tym jeśli teraz, po tylu latach terapii i na trzeźwo będąc żoną człowieka wybranego sobie z pełną świadomością ciągle bywam wredną małpą, to czego oczekiwać po mnie sprzed lat….wiem, że trudno Ci pogodzić się z myślą o braku miłości w związku własnych rodziców.. ale ta miłość była kiedy Cię stworzyliśmy, zapewniam Cię… potem zjadło nas dorosłe życie i nasze traumy… myślisz, że nie boli mnie myśl, że nie udało mi się zapewnić swojemu dziecku kochającego domu?! Traktuję rozwód jako swoją osobistą porażkę… I wciąż jeszcze ją przeżywam… im bardziej widzę jaka potrafię być wobec Tomka w dobrych dniach tym bardziej żałuję, że takiej mnie nie znałeś… boleję nad każdym straconym uściskiem, czasem, którego Ci nie poświęciłam, przeżywam wspomnienie każdej chwili,którą dałam komuś innemu….zamiast Tobie… ja też mam w uszach swój krzyk, odgłos pękającego szkła, Twój płacz…walczę o Twoje wybaczenie i zrozumienie ale tak na prawdę nigdy sobie nie wybaczę….I nie mam szansy cofnąć czasu… czy zadośćuczynienie jednak to brak możliwości myślenia inaczej niż Ty? Mamy wiele wspólnego i tyle samo różnic… żadne nie akceptuje drugiego… przecież to nie tylko ja mam problem ze zrozumieniem Ciebie, akceptacją Twoich wyborów.. Ty tez nie rozumiesz mnie i mojego sposobu na życie… czy zatem kiedykolwiek znajdziemy się pośrodku?

Myślę o Tobie codziennie.. biorąc telefon do ręki ściskam w gardle nadzieję na sms…jedząc z Tomkiem obiad myślę jak fajnie byłoby mieć Cię obok… mierząc się z jakimś logistycznie trudniejszym do ogarnięcia problemem myślę o tym, żeby prosić Cię o pomoc… widząc na wystawie fajny męski ciuch przymierzam Ci go w myślach.. a uroczy dziecięcy sweterek przywołuje wspomnienie Twoojego błękitnego sweterka i dopasowanej do niego koszuli w biało-błękitną kratkę… piekąc ciasto częstuję Cię w myślach kawałkiem….kupując kolejną rzecz do nowego domu pragnę Ci się nią pochwalić… finalizując wynajem auta już prawie wybierałam Twój numer z pytaniem czy chcesz ze mną pojechać do Wrocławia…. słuchając opowieści koleżanki z pracy o kilkuletniej córce przypominasz mi się mały chłopczyku….tęsknię za Tobą Synku każdego dnia….

W przededniu wyjazdu do Portugaliii

To były dobre wakacje. Z fajną pogodą, mocno zróżnicowaną co prawda ale dni ciepłych a wręcz upalnych było dużo… Dużo słońca, spacerów, kąpieli w jeziorze z psem itp. Ale też dużo pracy, którą przecież w sumie niedawno zaczęłam. Dużo nowych ludzi, nowych obowiązków. A w tle jeszcze budowa domu… A dziś zamiast kontynuować pakowanie na poniedziałkowy wyjazd męczy mnie wewnętrzny niepokój jakiś… I jak zawsze w takich momentach myślę o Kaju… tęsknota pogłębia nostalgię… zabiera radość z wyczekanego i zasłużonego urlopu…narzuca myśli ” a jeśli…”,”a gdyby…” cóż jak zwykle upchnę je głębiej, przykryję koniecznością wyboru ciuchów, ostatnimi domowymi obowiązkami i będę udawać, że wszystko jest ok…a miał to być optymistyczny post…

Nawrót??

Od jakiegoś czasu jestem wewnętrznie zła, niespokojna, negatywnie nastawiona, szybko i łatwo mnie wyprowadzić z równowagi, mniej się uśmiecham… Warczę i krzyczę na Tomka… Nie cieszy mnie słońce… Do pracy podchodzę jak do jeża… Zapaliłam parę fajek po drodze… Jaką przyjemność sprawiło mi wciągnięcie dymu w płuca w towarzystwie filiżanki kawy… Poskarżyłam się loverkom i jedna zasugerowała nawrót… Kolejna poleciła zbadanie poziomu D3, którą przecież łykam. Kolejna spytała o tarczycę. Kolejna coś o pełni i jakichś zmianach w krzywiźnie Ziemi… Generalnie zaczęła się zastanawiać czy rzeczywiście doświadczam nawrotu?? Tylko co było/jest wyzwalaczem? Sytuacja z Kajem, budujący się dom, nowa praca, która trochę rozczarowuje? Nie chce mi się za bardzo dzwonić do Pauliny ale jeśli sytuacja się przeci#gnie będę musiała zaliczyć parę sesji. Chcę mi się wyjazdu nad cieple morze, do tych wakacyjnych zapachów i wrażeń. Oderwania totalnego, beztroski wakacyjnej, sam na sam z Tomkiem bez nudnej codzienności… Może Szefa uda się namówić na jakiś tydzień w lipcu… Chciałabym… Męczy mnie też wizja przyszłotygodniowych urodzin Kaja bez wspólnego świętowania.. Wysłałam mu kartkę, plakat Jarońskiego i świeczki „25”. Tęsknię….

Nasz nowy dom

15.06.2021 Podjęliśmy decyzję o kupnie domu. Gadaliśmy o tym czasami już od dawna, to zwykle ja ucinałam temat pewna, że i tak nic z tego nie wyjdzie. A tu rach ciach i planujemy… Projekt łazienki zrobiony, projekt kuchni się finalizuje, resztę pomieszczeń ogarniemy sami. Domek nie jest duży ale myślę sobie, że dla naszej dwójki w sam raz. Po wizji lokalnej na budowie na etapie ścian na parterze co prawda trochę marudziliśmy, że jakoś mało miejsca ale ja jestem optymistką. Skoro teraz żyjemy na 48 metrach to na 113 też damy radę prawda? 😉 Będziemy mieć ogródek i poddasze na graty a może i z siłownią jakąś prostą… I kozę zamiast kominka… I półwysep zamiast wyspy… I prysznic i wannę i ogrzewanie podłogowe i Tomek będzie miał miejsce do pracy… I w ogóle będzie cudnie… Będę prowadzić ten wpis w odcinkach żeby dokumentować kolejne etapy…

16. 007.2021 Na budowie wiele się nie zmieniło. Podjęliśmy decyzję o wyburzeniu komina i części ściany żeby odsłonić kawałek schodów i zrobić miejsce na półwysep w kuchni. Wczoraj byliśmy w firmie produkującej meble kuchenne m.in.i zastrzelono nas ceną. 25 tysi bez sprzętu AGD. Ale oczywiście wybraliśmy nie najtańsze materiały. W końcu będę na te meble patrzeć przez najbliższe X lat. Marzy mi się dom wykończony w jednym stylu, trochę z katalogu ale z drugiej strony przy moim bałaganiarstwie czy ma to sens? Jeszcze tyle czasu i tyle decyzji przed nami….

Dzień Ojca

W weekend byliśmy w Łodzi świętować z Mamą jej 70te urodziny. Na uroczysty obiad została też zaproszona Ciocia Teresa, przyjaciółka wieloletnia moich Rodziców, mama mojej przyjaciółki z dawnych lat Doroty. Rozmowa o wszystkim i o niczym, w pewnym momencie różne wspominki, oczywiście pojawia się Sylwek we wspomnieniach. Stwierdzamy, że to już 15 lat jak go nie ma. Cioci oczy zachodzą łzami i mówi, że Jej go bardzo brakuje. „Mi nie” odpowiadam. I zastanawiam się w drodze powrotnej czy to była prawda czy prowokacja. Nie wzbudziły się we mnie w tamtym momencie żadne uczucia, ani negatywne ani pozytywne. Nie drgnął mi żołądek, nie zakręciła się łza. Czyżbym zobojętniała w końcu czy po prostu wyrwane z kontekstu zdanie nie wywarło na mnie wrażenia? Za to potem ryczałam w aucie na dźwięk słów Listu do M. Oczywiście pomyślałam o Kaju… Tęsknota za Nim we mnie teraz najsilniejsza jest. I czai się pod skórą czekając na wyzwalacz.

Mother’s Day 2021

W mojej pamięci wryły się momenty, w których oboje się uśmiechamy. Jak ten na zdjęciu. To był Dzień Matki jak dziś tylko nie pamiętam którego roku. Chyba 2015go. Zanim zawalił się świat. Byliśmy w Browarze, a tam jakiś fotograf robił zdjęcia chętnym mamom z dziećmi. Kaj o dziwo się zgodził. Nie byłam specjalnie wyszykowana. Fryz potargany. Ale te uśmiechy na naszych twarzach do dziś budzą moje wzruszenie. Mój Syn nienawidzący pozowania do zdjęć bez marudzenia wytrzymał te parę minut i śmiał się całkiem szczerze. Potem któregoś roku byliśmy wspólnie na Sródce na obiedzie i deserze. A dziś ani telefonu, ani wiadomości, ani odwiedzin. Bo się obraził. A ja nawet za bardzo nie wiem za co… I jest mi kurewsko przykro… Bo on nie jest moją maskotką, ani nie służy do spełniania moich pragnień. To cytat oczywiście. Zarzuca mi próbę kontroli siebie i swojego życia, ciągłą ingerencję, nie rozumie ciekawości i troski, chęci pomocy… Zaczynam być tym zmęczona…Coraz mniej mi się chce walczyć o miłość dorosłego faceta. Nie leży to w moim charakterze. Stracę go zapewne, bo jak ja przestanę próbować, on tym bardziej odpuści. W końcu sam przyznał,że nie jestem mu do niczego potrzebna. Mój Synek, którego swego czasu oczywiście zaniedbałam ale… Nigdy nie przestałam i nie przestanę kochać…

Trochę zimy, trochę wiosny..

Hej… Nie ma we mnie weny ostatnio… Ani do pisania ani do jakiś poważniejszych domowych czynności. Coś tam robię nawet zmuszam Tomasza do różnych rzeczy. Nowe łóżko w sypialni już stoi. Co prawda twardość materaca po pierwszej nocy sugeruję jednak jego wymianę ale jeszcze poczekam parę dni na decyzję. Poza tym zaczęłam chodzić na rozmowy o pracę czyli coś wreszcie zaczęło się dziać. Dziś kolejna. W Enei. Poza tym zima chyba wreszcie ustępuje. Czekam na wiosnę. Na sadzenie kwiatów na balkonie. Na promienie słońca na twarzy. Na spacer po lesie z Freją. Na zapach mokrej ściółki. Świergot ptaków. Gołe nogi do trampek. Ech…. Z Synem moim ostatnio kontakt jakiś lepszy ciut. Auto sobie kupił. Przyjechał się pochwalić. Był z nami u Donki. Pogadał normalnie. Podobno oczekuje moich przeprosin. Za mało Go kochałam podobno. Zabieram się do rozmowy z Nim. Myślę o napisaniu listu. Bo przecież face to face bez płaczu się nie obędzie. Tylko jak mu to wszystko wytłumaczyć żeby nie miał poczucia, że się usprawiedliwiam. Jak nie mówić ciągła „ja”? Jak nie powiedzieć niepotrzebnie za dużo? Na razie cieszę się tym co jest. Bo jest lepiej.