Czasem lubię robić nic…

Czasem to nie jest dobre słowo ale właśnie taki napis mam na jednym z ulubionych kubków. Na kolejnym sławetne: „Padłaś? Powstań! Popraw koronę i zasuwaj!”. Z resztą historia tego ostatniego jest magiczna. Na grupie loverek riskowych pożaliłam się oczywiście,że straciłam pracę. Znów. I, że jestem rozczarowana i rozgoryczona bo z jednej strony zasuwałam w swoim mniemaniu na 100 procent a jak sie potem okazało w mniemaniu przełożonych robiłam za wolno i za mało, a z drugiej strony moja niewyparzona gęba i rogaty charakter nie pozwolił mi wielu rzeczy przemilczeć więc w konkursie na ulubioną przez Szefów pracownicę zajęłabym raczej ostatnie miejsce. I jedna z dziewczyn, znając mój adres z wcześniejszych między nami zakupów przysłała mi taki kubek z cudownym listem. Wzruszyłam się do łez. I piję w nim kawę teraz codziennie. A poza tym głównie śpię. Wykonuję jakieś tam mikro ruchy typu uaktualnienie CV czy profilu na LinkedIn albo erejestracja w Urzędzie Pracy. Odbębniam wizyty lekarskie. Czekam na swoją kolejkę do szczepień. A poza tym rzadko wychodzę z łóżka. Nie zdawałam sobie do końca sprawy jak zmęczyły mnie te miesiące w WOGu. Czuję się jak wyssana z energii i chęci na cokolwiek. Ratuje mnie Frejka i jej skłonność do przytulania i to, że Tomasz przez lockdown jest na miejscu. Zmusza mnie do ruszenia tyłka i wstania chociażby po to żeby zjeść razem pudełkowy posiłek. Bo od paru mcy na diecie pudełkowej jesteśmy i chudniemy powolutku. Wiem,że jak tylko znajdzie mnie jakaś praca znów wrócę do regularnego rytmu. Więc może trochę na zapas zbieram siły?? A właśnie.. Pandemia jakoś nie wpłynęła na mnie twórczo prawda? Zdecydowanie więcej pisałam rok temu. Teraz rzadko nabieram ochoty na podzielenie się ze światem czymkolwiek. Czekam na wiosnę, na słońce, może na wakacje. Zapadłam w zimowy sen…

Mydło i powidło…

Jest sobie taka firma odzieżowa, o której już nie raz wspominałam @riskmadeinwarsaw Kocham ich ubrania od paru lat, kiedy to zaczepiłam na ulicy przy restauracji w Dąbrówce kobietę z pytaniem skąd ma tą piękną sukienkę. Początki tej firmy to była szara dresówka w nowych, fantastycznych krojach (była nawet kolekcja ślubna). Z biegiem lat Klara i Antonina (właścicielki) poszły już w innym kierunku ale wciąż mają modele, które uwielbiam. Ukochaną spódnicą jest szyta z koła Prima Balerina. Moja Mama co prawda twierdzi, że ten model dodaje mi objętości ale mam to w głębokim poważaniu. Krój tej spódnicy wprawia mnie w dobry nastrój, od razu chce mi się tańczyć, włączam listę ulubionych na Spotify i idę do pracy w rytm Thrillera Jacksona albo duetu Stinga z francuską piosenkarką, której nazwiska nie pamiętam… I tu pojawia się problem, o którym już mówiłam… Taniec i ja…. Moje niereagujące biodro i stopa nie nadążająca za rytmem. Dusza mi tańczy, w środku odstawiam musical na środku ulicy a na zewnątrz tupię nóżką prawą… Wrrrr… Strasznie brakuje mi tańca… Tego w samotności, w rytm nastroju i ukochanych kawałków. W tym roku w sanatorium udowodniłam sobie, że w duecie z odpowiednio uzdolnionym rytmicznie partnerem jeszcze wciąż potrafię zawładnąć parkietem. Niestety żaden z moich mężów (wybacz Najdroższy) nie ma oszałamiających zdolności tanecznych. Przydałby się Tata. Z Nim akurat dobrze mi się tańczyło na różnych weselach. A że za dwa tygodnie na weselisko właśnie się wybieramy to tak sobie myślę jak będzie… A może to nie kwestia umiejętności partnera tylko jego siły i umiejętności zapanowania nad moją chęcią prowadzenia? Chciałabym się dobrze bawić… Ale przecież w sumie wystarczy, że Tomasz będzie obok… Dobra wracam do cyferek… Miłego dnia