Rozwodowo

Oj… Chyba nigdy się nie zmienię… Emocje zawsze będą brały górę nad rozsądkiem i zimną kalkulacją…

Od pięciu miesięcy tłuczemy się wraz z naszymi prawnikami o to jak ma wyglądać porozumienie, które mamy podpisać u notariusza żeby w sądzie zakończyć nasze małżeństwo na jednej rozprawie. Przepychamy się kolejnymi zapisami lub ich usuwaniem, kolejnymi paragrafami, zabezpieczeniami… Ciągle jestem w szoku jak szybko przeszliśmy ze statusu „małżeństwo” na status „w trakcie rozwodu”, ze wspólnoty na osobność, z zaufania na „a gdybyś zmienił/a zdanie”.

Oczywiście, prawdą jest, że to nasze małżeństwo ma tylko w chronologii ponad 20 lat stażu. Tak na prawdę już od dawna było tylko papierowe. Bo przecież już od dawna nie było między nami wspólnoty ani zaufania. I choćbym jeszcze próbowała głośno krzyczeć, że to On mnie zawiódł, to On mnie zdradził, to On przestał mnie kochać… to i tak dobrze wiem, że tak na prawdę oboje już dawno przestaliśmy się starać żeby je uratować. Bo cokolwiek bym sobie nie wmawiała, jakkolwiek nie czułabym się urażona, to wystarczy telefon do kogoś z dysfunkcyjnych żeby usłyszeć przypomnienie o tym ile razy narzekałam na to, że jestem nieszczęśliwa, ile razy opowiadałam o tym, że mój Mąż mnie przestał podniecać, że nie lubię się z nim całować, że czuję się przy nim niewiele warta itp. itd.

Nie jest to jeszcze czas na spisanie historii tego związku, na oficjalne pożegnanie się z nim, na podsumowanie pełne. Nie jest to jeszcze czas na to aby Mąż stał się bohaterem kolejnego odcinka „Mężczyzn mojego życia”. Potrzebne będzie trochę czasu na dobór słów, na uspokojenie emocji, na sprawiedliwość. Ale dziś tuż po wyjściu od mojej Pani Mecenas i powiedzeniu Jej „Niech się pieprzą, podpisujemy!” i po czytaniu w tzw. międzyczasie sms-ów od Męża pełnych słów i sformułowań w rodzaju : „umowa”, „jestem przerażony Twoją zmiennością jak wiatr zawieje”, „zawracanie głowy”, „Twoje wybory”, „najmniejsza linia oporu”, „śmieszna oferta”, „rób co chcesz”, mam w sobie tyle żalu, rozczarowania i zawodu, że muszę to gdzieś wyrzucić z siebie.

Nie drogi i nie mój już Mężu (choć oficjalnie nadal jestem Twoją żoną) – nie będziemy przyjaciółmi. Na to miano trzeba sobie zasłużyć, trzeba się sprawdzić w trudnych chwilach, trzeba nie krzywdzić, być obok, nie uciekać od problemów, nie zdradzać, nie obgadywać… A my każdy z tych punktów zaliczyliśmy. Kłamstwa, obelgi, brak szacunku, przemoc werbalna i materialna, szantaże, brak zrozumienia, oskarżanie się wzajemne, manipulacja, zniechęcenie, zobojętnienie,. To jeszcze bym dodała do kompletnego opisu naszego związku. Na dziś nie ma we mnie pamięci o tym co było dobre i piękne, choć przecież wiem, że było. Na dziś widzę Cię tak jak widziałam w sennych koszmarach – z obojętną twarzą, lodowatymi oczami, szyderczym uśmiechem. Na dziś pamiętam tylko jak zabiłeś mnie słowami o tym jak wreszcie znalazłeś kobietę swojego życia. Tak jak ja pewnie zabiłam Ciebie 12 lat temu mówiąc o Piotrze. Każde z Nas dziś się odradza. Zaczyna na nowo. Próbuje odbudować wiarę w miłość i zaufać. Ze względu na Naszego wspaniałego Syna musimy się z tym zmierzyć bez prania brudów przed sądem. Dla mnie jeszcze dodatkową motywacją jest moja trzeźwość i chęć bycia przyzwoitym człowiekiem.

Przegraliśmy tę walkę dawno temu. Szkoda, że w międzyczasie poraniliśmy się tak bardzo. Że nasza miłość, która przecież była ogromna, nie pomogła nam rozstać się we wzajemnym szacunku.

Powiedziałeś, że miłość Twoja do mnie umierała, umierała aż w końcu umarła. Teraz wiem o czym mówiłeś. We mnie też już jej niewiele zostało. Ale chciałabym tą odrobinę zachować. W końcu jesteś Ojcem mojego Syna, w końcu przeżyłam przy Tobie ogromną część swojego życia. I nie chcę tylko żałować. Chcę przypomnieć sobie kiedyś dlaczego Cię pokochałam i dlaczego byłam z Tobą tyle lat. Chcę kiedyś wrócić do zdjęć, do dobrych wspomnień. Kiedyś choć jeszcze nie teraz.

Żegnaj Moja Miłości, która okazałaś się nie być miłością mojego życia.